W ramach akcji „Pamiętniki Pokoleń”, której inicjatorem jest Rada Dzieci i Młodzieży Rzeczypospolitej Polskiej przy Ministrze Edukacji Narodowej RP przy współpracy: Parlamentarnego Zespołu ds. Wspierania Środowisk Dzieci Wojny, Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej, Stowarzyszenia „Dumni z Polski” oraz Stowarzyszenia „Dzieci Wojny w Polsce” uczniowie naszej szkoły poszukiwali dokumentów w swoich archiwach rodzinnych i prowadzili wywiady ze swoimi dziadkami i pradziadkami. Młodzi ludzie poszukiwali odpowiedzi na pytanie o obraz wojny we wspomnieniach ludzi, którzy we wrześniu 1939 r. byli małymi dziećmi lub nastolatkami. Dzięki dokumentom i zapisom rozmów powstały artykuły, które poniżej zamieszczamy.
Droga przez piekło: Ku przestrodze
Katerburg to miasto leżące obecnie na Ukrainie. Przed wojną była to miejscowość polska, położona na Wołyniu. Struktura społeczna Katerburga była odzwierciedleniem struktury społecznej przedwojennej Polski. Obok siebie mieszkali Polacy, Ukraińcy, Żydzi. W miasteczku znajdowały się sklepy prowadzone zarówno przez Polaków, jak i Żydów. W mieście znajdował się kościół katolicki, cerkiew prawosławna i synagoga. Chociaż mieszkańcy różnili się narodowością i wyznaniem, wszyscy byli obywatelami Rzeczypospolitej Polskiej. W szkołach uczono patriotyzmu, ale także poszanowania swojej odmienności narodowej i wyznaniowej. Mieszkańcy Katerburga, chociaż byli różnorodni, tworzyli jedność, łączyła ich wspólna historia i umiłowanie marszałka Piłsudskiego. W tym mieście urodziła się pani Stefania Kowalczyk, z domu Sieńkowska. Dzieciństwo upływało dziewczynce pogodnie wśród rodziny, koleżanek i przyjaciół.
Gdy Stefania miała 13 lat usłyszała w radio informacje, które zmieniły jej życie, życie najbliższych i wszystkich mieszkańców Katerburga. Ten wrzesień miał być inny i mimo upływu wielu dziesiątek na zawsze zapamiętany przez Stefanię. Rok szkolny 1939 /1940 rozpoczął się w atmosferze strachu i obaw o przyszłość. Najpierw Polskę zaatakowały Niemcy 1. września 1939 r., a ponad dwa tygodnie później uczynił to ZSRR, na mocy zawartego w sierpniu paktu Ribbentrop – Mołotow. Do miasta docierały coraz gorsze informacje. Kobiety wpadały w rozpacz, a mężczyźni w wieku poborowym powoływani zostali do wojska. Nastolatka widziała, jak powoli zmienia się obraz Katerburga. Do tej pory ludzie, którzy ze sobą wspólnie mieszkali i byli sąsiadami, teraz stawali się wrogami. Dziewczyna widziała swoich sąsiadów – Żydów, uznanych przez Niemców, wg kryterium rasowego, za tych gorszych, podludzi nie mających prawa mieszkać, jak inni, a nawet nie mających prawa po prostu żyć. Zamknięto ich w gettcie, które ogrodzono i nie pozwolono im pomagać ani w ogóle kontaktować się z nimi. Dziewczynka widziała, jak umierają z głodu mężczyźni, kobiety, dzieci. Getto zlikwidowano, a Żydów z miasteczka wywieziono do obozu. W czerwcu 1941 r. po ataku Niemiec na ZSRR, sprzymierzeńcami hitlerowców stali się Ukraińcy. Trudno zrozumieć nastolatce, że z jakiegoś powodu dotychczasowi ukraińscy sąsiedzi stają się śmiertelnymi wrogami Polaków. Niemcy, szerząc nienawiść polsko – ukraińską, podsycając wzajemne animozje, spowodowali, że część Ukraińców zaczęła mordować Polaków tym, co było pod ręką, od noży po siekiery i widły. W Katerburgu nie było już bezpiecznie.
Rodzina Sieńkowskich udała się do Krzemieńca, szukając schronienia w większym skupisku Polaków. Tam także nie było bezpiecznie. Stamtąd wywieziono ich do obozu, na którego bramie widniał wymowny napis: Arbeit macht frei! Praca mogła rzeczywiście wyzwolić. Drogi do wolności były dwie: poprzez śmierć albo ciężką pracę za życie. Dziewczyna nadawała się do pracy, była młoda i zdrowa, chociaż wygłodzona. Wkrótce cała rodzina trafiła do majątku w Gőbel, gdzie wszyscy ciężko pracowali. Gdy zachorowała, cudem przeżyła operację. Przy życiu trzymała ją tęsknota za ojczyzną. W Gőbel rodzina doczekała 1945 r., a dzień 8 maja zapamiętała jako ten wyjątkowy. Koszmar jednak nie miał się zakończyć. Powrót do kraju był dramatyczny. Brak żywności, zmęczenie i strach przed nadchodzącymi czerwonoarmistami, którzy nie oszczędzali kobiet, brutalnie je gwałcąc. Stefania wróciła do Polski, ale już innej niż tej, w której przeżyła beztroskie dzieciństwo.
Nastolatka w czasie wojny doświadczyła wszystkiego, czego nie powinna: głodu, strachu, rozpaczy po stracie najbliższych, bólu, krzywdy, tęsknoty za krajem. Widziała, jak wzrasta nienawiść, którą stosunkowo łatwo podsycić. Trudno jest sobie wyobrazić, jak łatwo można poróżnić ze sobą nawet najbliższych sąsiadów, widziała śmierć niewinnych ludzi. Mordowano ich, bo w jakiś niewytłumaczalny sposób zostali nazwani podludźmi, a inni ginęli dlatego, że zostali uznani za wrogów na drodze do niepodległej Ukrainy. Życie nie stanowiło żadnej wartości i nie miało też ceny. W tym strasznym czasie byli jednak ludzie, dla których narodowość i wyznanie nie miały znaczenia. Liczył się człowiek. Wśród udzielających sobie nawzajem pomocy byli i Polacy, dający schronienie Żydom, i Ukraińcy ostrzegający Polaków przed atakami banderowców.
Ta historia jest przedstawiona z dwóch powodów. Po pierwsze, by ocalić od zapomnienia te wydarzenia, które ukazują prosty schemat drogi wiodącej od nienawiści do okrucieństwa, jaki uczynił człowiek innemu. Drugi powód to przestroga dla młodych ludzi, którzy nie wiedzą, co to znaczy wojna i właśnie chodzi o to, żeby jej nie poznali w taki sposób, jak to przeżyła mała Stefania i inne dzieci. Dzisiaj nie wiemy co to głód, wypędzenie, poniżenie. Niech te wspomnienia będą dla Nas, dla Was młodzi Polacy lekcją historii i jednocześnie przestrogą dla kolejnych przyszłych pokoleń.
Niech podsumowaniem tego artykułu będą słowa pani Stefanii:
„Wszystkim nieszczęściom, które spotkały moich rodaków, rodzinę i inne narody, jest winna wojna! To słowo powinno zniknąć nawet ze słownika. Najpiękniejszymi słowami, które teraz doceniam po tym, co przeżyłam, są: pokój, przyjaźń, miłość, braterstwo. Mamy wolny, demokratyczny kraj, w Europie panuje pokój. Niech wszyscy docenią ten fakt”.
Wspomnienia udostępnione dzięki Wiktorii Kowalczyk, uczennicy klasy IV Technikum Budowlanego, prawnuczce, Stefanii Kowalczyk.
Na podstawie artykułu: Ja, Polka z Wołynia, wspominam, wydanego w książce Gmina Krzęcin z różnych stron, 2010, opracowała Beata Zgorzelska.
Więzień obozów hitlerowskich
Mój pradziadek, Józef Więckowski, jest rówieśnikiem Niepodległej Polski. Urodził się 1. lutego 1918 r. w Białymstoku. W zeszłym roku podążaliśmy śladami dziadka w 100. rocznicę jego urodzin. Odwiedziliśmy dom, w którym urodził się i mieszkał ze swoimi rodzicami, Aleksem Więckowskim i Stefanią Więckowską.
Józef mieszkał w Kozińcach, na Białostocczyźnie. Jako nastolatek należał do drużyny strzeleckiej w Kozińcach. Po ukończeniu szkoły powszechnej wykonywał zawód stolarza. Gdy wybuchła wojna miał 21 lat.
Po wybuchu II wojny światowej Białostocczyzna przypadła ZSRR, ponieważ taki podział ziem polskich wynikał z zawartego 23. sierpnia 1939 r. między III Rzeszą Niemiecką a Związkiem Radzieckim, paktu Ribbentrop – Mołotow.
6. sierpnia1940 r. Józef został aresztowany w Warszawie i przewieziony na Pawiak. Przesłuchiwano go, a następnie skazano za przynależność do organizacji. Kolejne lata swojego życia spędzał w obozach: Majdanek, Natzweil i w najgorszym obozie koncentracyjnym – Dachau. Wyszedł na wolność z obozu 29. kwietnia 1945 r. i powrócił do kraju 26. czerwca 1947 r. Łącznie spędził w obozach 4 lata i 9 miesięcy.
Paulina Więckowska IITH
Kartka z pamiętnika
Majdanek, 9.12.1943 r.
Jestem tu już 691 dni, a wciąż pamiętam ten dzień, w którym tu trafiłem. Do Lublina przewieziono nas jak bydło, w wagonach, bez jedzenia i wody. Wielu już wówczas umarło z wycieńczenia. Ciała zmarłych wyładowano na miejscu. Nadal czuję ten smród. Towarzyszy mi wszędzie, gdzie tylko jestem. Może dlatego, że zewsząd otacza mnie śmierć. Żyjemy w prymitywnych warunkach. Mieszkamy w drewnianych barakach, które nie chronią nas przed deszczem, czy siarczystym mrozem. Teraz w grudniu wstawili nam do baraku piecyk, ale to nic nie daje. Nie jest on w stanie ogrzać całego pomieszczenia. Ściskamy się przy nim, starając się być jak najbliżej. Jest zimno, bardzo zimno, wciąż chodzę głodny, bo jedzenia jest mało, za skórkę chleba byłbym w stanie nawet zabić. Wszyscy wokół chorują, przeważnie na tyfus. Ja na razie jestem zdrów, ale nie wiem, jak długo. W baraku nie mamy kanalizacji ani bieżącej wody. Trudno zachować higienę. A do tego plaga insektów. Ale dosyć narzekania.
Wstałem dzisiaj (jak co dzień z resztą) o 5.00 rano. Szybko się ubrałem, zaścieliłem pryczę i zjadłem śniadanie. O dziwo, dzisiaj była zupa zaprawiona mąka razową. Wczoraj był kubek czarnej kawy zbożowej. Na szczęście jest już grudzień, więc śniadanie mogłem zjeść w baraku. Do listopada nie wolno nam tego robić. Po śniadaniu apel poranny. Po apelu moje komando zostało przydzielone do prac budowlanych. Nosiliśmy kamienie. Ci, którzy nie byli ich w stanie dźwigać, byli karani chłostą. W przerwie dostaliśmy obiad. Chochla wodnistej zupy z przegniłej brukwi, oczywiście bez soli i tłuszczu. Około 13.00 wróciliśmy do pracy.
O 16.30 rozpoczął się apel wieczorny. Dzisiaj wyjątkowo trwał 2 godziny. Po apelu kolacja, czyli 2 ziemniaki i czarna kawa zbożowa. Dochodzi godzina 21.00 zaraz rozpocznie się cisza nocna. Tak więc muszę już kończyć Jest mi zimno, jestem głodny i do tego gryzą mnie wszy. Ale żyję!
Paulina Więckowska IITH na podstawie wspomnień